Legendy litewskie
piękne i najdawniejsze
O założeniu
Wilna . |
Było tak.. Giedymin, wielki litewskiego państwa odnowiciel, wybrał się razu pewnego na polowanie, wraz ze swą świtą. W odległości od Trok mil cztery, już po ubiciu leśnej zwierzyny - dzikiego tura - odczuł nagłe a niezwyciężone zmęczenie. (Wszak tur był szybkonogi). Poddawszy się senności, Giedyminas zaległ był na polanie, w dolinie Świntoroga, czyli u podnóża dzisiejszej Góry Zamkowej. A trzeba by dodać, iż już ku zmierzchowi się miało. Tak Wielki Książę, szumem nurtu sennej Wilenki ukołysany, wił się jak dziecię słodko... Do czasu. Bo oto wilk żelazny, znienacka we śnie się zjawiwszy, przeraźliwie zawył. Niczym sto wilków skowyczących straszliwie, wniebogłosy ujadał! Po nagłym przebudzeniu, Giedymin przywołał pogańskiego kapłana, imieniem Lizdejko, znanego snów tłumacza, który i ten sen niezawodnie miał objaśnić. Objaśnił więc wielce rozumny mędrzec ów, w tych słowach niezawodnie: „Żelazny wilk oznacza potężny zamek, który winien z woli bogów być tu postawion, przeraźliwe zaś wycie, znamionuje sławę tegoż grodu, która rozejdzie się szeroko, po całym świecie" |
Herb miasta Wilna
ma swoje legendy. Przed bardzo dawnym, dawnym czasem żył na świecie pewien wielkolud nazwiskiem Oferusz. Był to człowiek tak ogromnego wzrostu, że w wielkim palcu swojej rękawicy wyprawił siostrze wesele; a kiedy mu matka umarła, on chcąc jej grób usypać, nabrał w but swoi ziemi i wytrząsnął ją na ciało matczyne, i wzniosła się góra aż pod obłoki. Tam zaś, skąd owej ziemi nabrał, powstała przepaść; a była to przepaść tyle mil głęboka w ziemi, ile mil góra nad ziemią sterczała. Nad przepaścią usiadł Oferusz i płakał rzewliwie, a wszystkie łzy jego w otchłań kapały i zrobiło się morze. Dlatego to woda morska jest gorzka i słona. Potem wyszedł Oferusz na wędrówkę i szukał pana, który by ze wszystkich był najmocniejszy i najpotężniejszy: u takiego pana jedynie chciał służyć. Radzono mu tedy, aby się udał na dwór pewnego króla, który nie znał wyższego od siebie i nie znał, co to strach w życiu. Przybywszy do niego Oferusz popisywał się ze swoją siłą i został mile przyjęty; nie odstępował odtąd na chwilę boku mocarza i był jego najulubieńszym powiernikiem. Podobało się to bez wątpienia Oferuszowi, postanowił więc całe życie na dworze po- zostać. Ale zdarzyło się pewnego dnia, że jeden z sług królewskich wymówił w gniewie imię diabła. Słysząc to król bogobojny przeżegnał się krzyżem świętym. — Dlaczego to zrobiłeś? — zapytał się Oferasz, który jeszcze był poganinem i nie znał zwyczajów chrześcijańskich. — Zrobiłem to dlatego — odpowiedział król — że boję się diabła. — Kiedy ty się diabła boisz, więc jesteś słabszy od niego. — Pójdę ja zatem służyć u silniejszego pana — zawołał Oferusz i zaraz dwór królewski opuścił i powędrował na puszczę, w której dnia pewnego napotkał rotę czarnych rycerzy, z rogami na głowie, z pazurami u rąk, a z widłami w pazurach. W pośrodku siedział najczarniejszy i najokropniejszy na tronie z głów trupich i kości ludzkich i wrzasnął rykliwym głosem: Oferusie; Czego szukasz? — Szukam diabła — odpowiedział nieulękniony Oferusz — ażeby u niego służyć. — Ja jestem diabłem — rzekł wódz czartowski i podał rękę Oferuszowi, który odtąd boku jego nigdy nie odstępował; a był mu jak prawa ręka przydatny. Pewnego dnia wyruszyła cała owa rota po zdobycz do pobliskiego miasta i przybyła na drogi krzyżowe, kędy stała Boża męka. Postrzegłszy ją dowódca zatrąbił co tchu na odwrót. |
— Dlaczego to zrobiłeś? — zapytał Oferusz.
— Dlatego, mój przyjacielu, że się boję Chrystusa! — odpowiedział diabeł. Ty się boisz Chrystusa, pomyślał sobie Oferusz, więc jesteś słabszy od niego; pójdę więc służyć Chrystusowi. I znowu diabła opuścił; a wędrując po puszczy napotkał ubogiego pustelnika i zapytał go: - Gdzie jest Chrystus? — Wszędzie! — odpowiedział pustelnik, ale poganin nie rozu- miał i pytał powtórnie: — Jak ja mam służyć Chrystusowi? — Módl się a pracuj! — rzekł zapytany. Modlić się Oferusz nie umiał, lecz umiał pracować. Poszedł tedy za pustelnikiem nad bystry strumień płvnący z góry i dowiedział się, że każdy pielgrzym, chcący się przeprawić na drugą stronę, tonie na środku. — Tobie — mówił pustelnik — dał Bóg silne zdrowie i ciało olbrzymie, przenoś więc podróżnych na swoich barkach. Jeżeli to zrobisz dla miłości Chrystusa, to cię przyjmie1 za swego sługę. — Zrobię to dla miłości Chrustusa — zawołał Oferusz i przenosił dniem i nocą wszelkich pielgrzymów, wspierając się na ogromnej sośnie, którą wyrwał z korzeniem. Pewnej nocy zasnął głęboko, znużony pracą dzienną; wtem słyszy głos dziecięcia wołający go trzy razy po imieniu. Wstał więc bez zwłoki, wsadził dziecię na barki i wkroczył we wodę, która dawniej zaledwie kolan mu sięgała. Ale dzisiaj, gdy stanął na środku, szum powstał i wicher, woda się wzburzyła; bałwany biły z wściekłością o brzegi, a Oferusz zgiął się pod dziecięciem jak pałąk i pierwszy raz w życiu uczuł strach i drżenie. Podniósł więc głowę i rzekł: — Dziecię! Dziecię! Dlaczegóż ty takie ciężkie? Mnie się zdaje, że świat cały dźwigam na moich ramionach? — Nie tylko świat dźwigasz na swoich ramionach — odpowie- działo dziecię — ale i tego, który świat stworzył. Jestem Chrystus, któremu ty służysz; chrzczę ciebie w imię Ojca, w imię moje i w imię Ducha Świętego. Odtąd nazywać się będziesz Krysztofor, to jest piastun Chrystusa. Odtąd więc nazywał się ów wielkolud Krysztoforem i chodził wzdłuż i wszerz po świecie, aby nauczać słowa Pana swojego i został za te nauki od pogan ukamienowany. |
O powstaniu Wilna Legenda ta jest bardzo popularna, i ....rożne sa jej wersje . Zna ją każdy i nie tylko Litwin. Założenie Wilna wiąże się z osobą wielkiego księcia litewskiego Giedymina, którego pomnik stoi na placu Katedralnym w Wilnie. |
Dawno, dawno temu wielki książę litewski Giedymin polował w lasach w dolinie Świntoroga. Zmęczony udanymi łowami, książę postanowił zatrzymać się tam na nocleg. Kiedy tylko zamknął oczy, spłynął na niego niezwykły sen. Giedymin śnił, że na szczycie wzgórza, na którym za dnia pokonał tura, siedzi ogromny żelazny wilk i, podniósłszy wielką głowę do księżyca, wyje tak głośno, jakby to sto wilków wyło. Obudzony promieniami słońca, książę przypomniał sobie sen i poprosił pogańskiego wieszcza Lizdejkę o jego wyjaśnienie. Lizdejka sen objaśnił tak: „Co bogowie przeznaczyli władcy i Litwie, niech się stanie! Żelazny wilk oznacza zamek i miasto nie do zdobycia, które w tym miejscu założy władca. To miasto będzie ośrodkiem ziem litewskich, zaś wycie wilka oznacza sławę, która będzie rozbrzmiewać po wszystkich krajach…”. Tak oto władca Litwy Giedymin, posłuszny woli bogów, rozpoczął budowę przyszłej stolicy, dla której imię – Wilno – wziął od nazwy pobliskiej rzeki, Wilenki |
Legendy spisane przez
Witalina Szukiewicza i Jego cÓrkę Wandę
Wandalin Szukiewicz
przyszedł na świat w 1852 roku w majątku Nacza, znajdującym się między Ejszyszkami a Raduniem. Rodzicami byli Aleksander i Alina z Wołków Szukiewiczowie. Ród Szukiewiczów pochodził ze Żmudzi, w I połowie XVII wieku przeniósł się do powiatu słonimskiego, a z czasem do powiatu lidzkiego. Pradziad naukowca Ignacy Szukiewicz z synami Fabianem i Cyprianem na stałe osiedli w powiecie lidzkim. Wandalin Szukiewicz swe wykształcenie zawdzięczał przede wszystkim samodzielnemu studiowaniu. W młodości interesował się także naukami przyrodniczymi, na drogę samodzielnych badań przyrodniczych skierował go były profesor botaniki Józef Jundziłł. Przez dwa lata Szukiewicz był słuchaczem Szkoły Głównej w Warszawie. W 1872 roku jednak wrócił do rodzinnego majątku Nacza, gdzie przez większą część życia gospodarzył i równolegle prowadził samodzielne badania archeologiczne. Od 1899 roku przez kilka lat mieszkał w Wilnie. Zmarł w 1919 roku, pochowany w rodzinnej kaplicy w Naczy. W tejże Naczy pochowany jest inny słynny historyk i autor wielu książek o tematyce historycznej, Teodor Narbutt (zm. w 1864 roku), z którym zresztą Szukiewicza łączyły więzy pokrewieństwa. |
Źrodło http://pawet.net/library/history/city_district/data
_people/scientists/szukiewicz_w/Wandalin_Szukiewicz.html |
Dzwony w ołtarzu
|
W powiatowsym miasteczku Lida, w farze w ołtarzu lewej nawy znajduje się obraz Najświętszej Marii Panny cudami słynący. Podania mowią że gdy kraj lub miast maja nawiedzić klęski, w tym obrazie daje się słyszeć przedtem żwięk jakby dzwonow. Opowiadają że słyszano dzwonienie przed pożarami Lidy w piątym dziesiątku XIX w i w 1863 r a także przed rokiem 1891 |
We dworze w Mejszagole, położonym o 4 mile od Wilna, przy trakcie Wiłkomirskim, w ogrodzie, znajduje się góra sypana (pilkalnis), którą lud zowie <Olgierdowi>. Podanie głosi, że przed 80 mniej więcej laty, jakiś poszukiwacz skarbów rozkopał tę górę w części i znalazł sochę, o wiele mniejszą od zwyczajnej, zrobioną ze szczerego złota. Zaciekawiony znalazca rozpytywał najstarszych mieszkańców okolicznych, czy nie jest im widomo, coby ta socha znaczyć miała? Rzeczywiście, znalazł się między nimi staruszek, mający sto lat z górą, który opowiedział, że słyszał o tem od swego dziada, również stuletniego starca. A rzec się tak miała: Kiedy powietrze morowe grasowało na Litwie, lecz jeszcze do Mejszagoły nie doszło, mieszkańcy tej wsi, jak również wielu pobliskich wiosek, w celu niedopuszczenia zarazy, idąc za radą pewnego bardzo mądrego starca, złożyli się między sobą i kazali ulać złotą sochę. Do tej sochy zaprzężono parę wołów, bliźniąt, a człowiek z bliźniąt oborał nią jedną bruzdą pola wszystkich wiosek należących do składki. Gdy zaraza ustała, złożono sochę w miejscu skąd Zaczęto orać, i usypano nad nią rękami i czem kto mógł górę. (dawna pisownia) |
Złota socha
|
Uśpieni w zamku w Kownie Każde zwaliska na Litwie, chrzczone zwykle przez lud nazwą <Zamku Królowej Bony>, mają swoje legendy, opiewające o skarbach strzeżonych przez zaklęte księżniczki, lub w ogóle zostawiających pod władzą czarów, które dają się przemódz jedynie przy zachowaniu pewnych warunków, trudnych do spełnienia, lecz zato otwierających przed śmiałkiem takie cuda, jakich oko nie widziało, ani ucho nie słyszało.
Jedną z takich legend przytaczam poniżej. Ciekawą jest ona z tego względu, że w niej, podobnie jak w legendzie karpackiej, znajdujemy rycerzy uśpionych mocą zaklęcia, oczekujących tylko hasła, ażeby powstać i iść na ratunek ojczyźnie. Przy u8jściu Wilji do Niemna w Kownie istnieją dotychczas szczątki murów starego zamczyska, w którym –według legendy – niegdyś mieszkała Bona, otoczona licznym dworem i hufcami wyborowego wojska. Chociaż było to tak dawno, że ojcowie i dziadowie najstarszych ludzi nie pamiętali owych świetnych czasów, to jednak pewnem jest, że królowa Bona, nie umarła dotychczas, lecz w lochach zamku, które się ciągną pod ziemią aż gdzieś precz ku Wilnu, śpi pod czarem zaklęcia snem nieprzespanem, śród swoich bogactw, sług i rycerzy. Czeka on a stosownej chwili, ażeby wyjść z podziemi i na czele wojsk swoich pokonać n nieprzyjaciół i odbudować Polskę. Chwila taka nawet co siedem lat się trafia, i wówczas królowa Bona ukazuje się we śnie komukolwiek z mieszkańców Kowna, wskazując co ma czynić, ażeby zdjąć moc zaklęcia. Stosując się do tych wskazówek, przede wszystkim należy oczyścić duszę swoją z grzechów, przez spowiedź i odpowiednia pokutę. Następnie, w pewnej porze nocy trzeba pójść do zamku i tam w tym a tym miejscu kopać tak głęboko, aż się ukażą węgle. Pod nimi, głębiej, będą drzwi żelazne, a jeszcze głębiej miedziane, które gdy się otworzą, wejdziesz do olbrzymiej Sali, gdzie na wspaniałym tronie ze złota i drogich kamieni siedzi Bona w otoczeniu uśpionych dworzan i rycerzy, przy niej stoi olbrzymi kufer napełniony nieprzeliczonym bogactwem, a na nim leży lew. Nie trzeba się jednak bać tego lwa, lecz śmiało iść do kufra, który się sam otworzy i możesz wówczas brać wszystkiego dobra ile dusza zapragnie. Jednocześnie obudzą się wszyscy i pójdą spełnić wielkie dzieło. Jak widzimy, warunki nie są zbyt trudne i trzeba tylko trochę śmiałości ażeby je z powodzeniem wypełnić. Ale najgorsza bieda że wmieszała się w tę sprawę policja która wie o wszystkim, bacznie śledzi ażeby nikt nie kopał w zamku. Pomimo to, jednemu udało się raz podejść czujność policji: kopał i dokopał się już do węgli, a nawet do drzwi żelaznych. Lecz robota jednego nie sporna, przytem noc letnia za krotka, więc przy świetle dziennym spostrzeżono przekop, i całe przedsięwzięcie skończyło się pociągnięciem śmiałka do odpowiedzialności sądowej. Potem śniła się Bona jeszcze nie jednemu, ale obawiano się wejść w kolizję z władzą. Bona więc dotychczas napróżno oczekuje uwolnienia od zaklęcia. (dawna pisownia) |
Uśpieni
w kowieńskim zamku |
Słup kosmaty
|
Pewien gospodarz udał się do miasta odległego o mil kilka i miał powrócić późno.
W domu pozostała tylko żona z małym dziecięciem. Około północy, słyszy ona dobijanie się do drzwi i znany jej dobrze głos męża: <Maryla, atczyni> (Marylo otwórz !) Nie podejrzewając żadnego podejścia, odmyka, aż tu do izby wtacza się twór dziwaczny, bez rąk i bez nóg, niby słup, wysoki pod sufit, cały kosmaty i tylko przy wierzchu ma coś niby głowę, a dwoje oczu jak węgle świecą. Zlękła się okropnie kobieta, uciekla kędy stala kołyska z dzieckiem, a porwawszy je na ręce, jęła zasłaniać się niem przed straszydłem. To ją uratowało. Bo wiadomo, że do niewinnych istot złe przystępu na ma. Kilka razy wprawdzie Krzyknął: < Kiń dzicia> (rzuć dziecię), ale na tem się i skończyło: Kobieta nie usłuchała, a gdy kur zapiał, widmo znikło. (dawna pisownia) |
Przed wielu laty, żył w Trokach słynny złodziej nazwiskiem Czerepowicz. Był on istna plagą spokojnych mieszczan i okolicznych gospodarzy, bowiem tak się zręcznie zawsze urządzał, że nigdy na gorącym uczynku złapać się nie dał. A chociaż czasem na zasadzie jawnych poszlak przyzywano go do sądu, to zawsze umiał sianem się wykręcić i uniknąć zasłużonej kary. Zniecierpliwieni tem niepowodzeniem Troczenie, gdy nie mogli jawnie za swoje krzywdy sprawiedliwości otrzymać, postanowili sami złemu zaradzić. Pewnej przeto nocy, zebrawszy się dużą gromadą otoczyli dom Czerepowicza, pochwycili go z łóżka i związanego jak barana zawieźli do zamku na wyspie .Tam go rzucili do lochu, którego tajemnicze czeluście czarnym otworem widniały jeszcze wówczas wśród ruin zamku Kiejstuta. Gdy to spełnili, zarzucili otwór kamieniami i gruzami, zacierając tym samym wszelki ślad swojej zbrodni. Lecz nad Czerpowiczem czuwała widocznie Opatrzność i ustrzegła go od złamania karku, a następnie i od śmierci głodowej w owym strasznym grobie, dając tym sposobem czas do powstania z grzechów., Gdy przyszedł do przytomności po doznanym wrażeniu i okropnym upadku, po jakim dziw, że mu kości pozostały całe, bo od otworu do dna lochu była znaczna wysokość – Czerepowicz wstał, a uwolniwszy się jakoś z pęt, choć nic nie widział w ciemnościach, i nie wiedział gdzie się obrócić, począł z wolna posuwać się , macając rękami ściany. Jak długo tak szedł – sam nie wiedział. Dość, że po nijakim czasie, ujrzał w oddali mdłe światełko. Ucieszony tym zjawiskiem, sądząc, że mu Ono wyjście z lochu wskazuje, podchodzi bliżej. Wtem staje zdrętwiały, bo widok, jaki się jego oczom przedstawił mógły najodważniejszego przyprawić o dreszcze. Oto widzi osobę całą w bieli, klęczącą z książką w ręku, przy dużej sztabami okutej skrzyni, na której przykuty na łańcuchu pies- olbrzym leży i w łapach świecę trzyma. Czerepowicz przejęty trwogą, chce się cofnąć niepostrzeżenie, lecz pies go zoczył i ujadając wściekle, zaczął się rwać ku niemu. A tu i osoba owa powstaje. Skinieniem dłoni uspokaja psa i głosem grobowym zapytuje Czerepowicza: <Skądś i pocoś tu przyszedł?> Nawpół umarły ze strachu, drąc i szczękając zębami, opowiada Cz. Wszystko, co się z nim stało i za co został ukaranym. <Masz szczęście, żeś mi prawdę szczerą wyznał?- rzecze widmo- zato dam ci nagrodę. Oto w tej skrzyni są skarby nieprzebrane: bierz, ile tylko zdołasz unieść>- <Kiedy nie mam do czego wziąść> ośmielił się przebąknąć Cz. <Zdejm choć spodnie, zawiąż je, i bierz kiedy ci daję>. To mówiąc, usuwa psa i podejmuje wieko. na chwilę Cz. Aż żahnął się ujrzawszy taką moc złota. Zrobił przeto tak, jak mu widmo radziło, a gdy nasypał ile tylko unieść zdołał, widmo rzekło doń. Idź i nie kradnij więcej!> Następnie kazało psu wyprowadzić go z lochu. Po długim krążeniu doszli do olbrzymiego kamienia, który pod uderzeniem łapy psa usunął się i przepuścił Cz. na świat boży. Gdy wyszedł z lochu, głaz zapadł napowrót, a on się .znalazł naprzeciw klasztoru bernardynów (dziś więzienie) w odległości 1,1/2 kilometra od wyspy. Podziękowawszy więc Bogu za cudowne ocalenie, wrócił do domu. Część otrzymanego skarbu oddał na kościół, za resztę zaś pobudował domy i stał się zamożnym i uczciwym człowiekiem. (dawna pisownia) |
Skarb zaklęty w zamku
Trockim |
Małżonek
odwiedza swą żonę |
Pewna kobieta straciwszy męża ukochanego, w taką wpadła rozpacz, że przez długi czas nie mogła znaleźć ukojenia. Ustawicznie płakała i przyzywała nieboszczyka, pragnąc choć we śnie ujrzeć go raz jeszcze.
Pewnego razu około północy zawodząc z żalu nieutulonego i kołysząc dziecię, spojrzy –aż mąż stoi przed nią! Zrazu rozradowało się jej serce, że już chciała rzucić się mu w objęcia, lecz wyraz twarzy męża był taki jakiś smętny i straszny zarazem, że onieśmielona, przelękła, Nie zdając sobie sprawy z tego co robi, zostawia dziecię w kołysce i ucieka na piec, mówiąc w głos pacierze jakie tylko na myśl jej przychodziły. Z pieca odważyła się dopiero spojrzeć i widzi, że mąż siedzi na jej łóżku i kołysze dziecię. Tak mówiąc pacierze i drżąc ze strachu cała, doczekała świtu i wówczas dopiero odważyła się spojrzeć na chatę po raz wtóry. W chacie nie było już nikogo, tylko w tem miejscu, gdzie mąż siedział, widniała czarna, wypalona plama, a zamiast dziecka, w kołysce osmalony karcz. (dawna pisownia) |
Było to bardzo, a bardzo dawno; dość wam powiedzieć, że w owym czasie, gdy jeszcze Pan Bóg chodził po ziemi. Z kijem, w siermiędze, jak wieśniak jaki, chodzil po świecie z kraju do kraju i uczył ludzi zajęć wszelkich,: jak orać rolę, jak ją zasiewać a przytem uczył wiary i cnoty. I tak obchodząc ludów dziedziny, zaszedł nad Niemna brzegi urocze, i nad Wiliją, po wsiach nocował, wszędzie roznosząc wiedzę i wiarę, wszędzie witany jak gość najmilszy.
Raz zaszedł kędy chatka uboga, pośrodku świeżej trzebieży stada. Mieszkał w niej rolnik z Żoną i synem .Żył on uczciwie i w ciągłej pracy , lecz nie mogł powstać z biednego stanu, bo koło roli w polu, czy w lesie, sam tylko w pocie czoła pracował. Miał wprawdzie syna lat siedemnastu, żadnej zeń jednak nie miał pomocy, bo syn, urodził się niedołęga, i tylko leżał a spał na piecu, nie mogąc nawet za próg przestąpić. Wszedł tedy Pan Bóg do owej chatki, lecz nie znajduje w izbie nikogo tylko kaleka stęka na piecu. Usiadł więc sobie w kącie za stołem i rzedł do chłopca:< Daj mi pić, proszę>. Jakże ci dam – ten mu odpowie – kiedy ja chodzić całkiem nie mogę?>.< Nic to- rzekł Pan Bóg – zleź tylko z pieca>. Usłuchał młodzian i złazi z pieca, a taką siłę wnet w sobie poczuł, jak gdyby nigdy nie był kaleką. Poszedł zaczerpnął kwasu chlebnego. -<Masz pij staruszku> do gościa rzecze. Lecz Pan Bóg mówi: < Ty sam pij wprzód>. Co gdy uczynił, Pan Bóg go pyta:< Jakże się czujesz, czy lepiej teraz?> <O- rzecze młodzian –tak mi jest dobrze, jakbym na nowo na świat się zrodził>.<Więc przynieś kwasu i wypij jeszcze>. Gdy wypił, Pan Bóg pyta znowu:< Czy wielką siłę Uczuwasz w sobie?. <Taką mam siłę- młodzian odpowie że gdybym znalazł słup tak wysoki, co jednym końcem w niebo by sięgał, to bym przewrócił niebo i ziemię>. <O to za wiele>- rzecze Pan Bóg – musisz raz jeszcze kwasu się napić!> Usłuchał młodzian i tym sposobem, połowę siły swojej utracił. <Teraz, rzekł Pan Bóg – idź w świat, mój synu, i siły swojej użyj na dobro; idź zło wytępić, co się tu pleni, zasiane ręką mocy piekielnych, a ja cię w pracy pobłogosławię i przygotuję w niebie nagrodę. To rzekłszy wyszedł i znikł w oddali. Wówczas to poznał chłopak zdumiony, że to był Pan Bóg. Śród leśnej głuszy, rodzice chłopca zajęci byli uprawą roli, którą karczować, a potem kopać z trudem musieli. Już słonko dobrze wzniosło się w górę, więc się zbierają by wrócić do dom, spożyć śniadanie i począć trochę. Wtem patrzą –zdala ktoś ku nim kroczy, niesie dzban spory i bochen chleba. Zrazu sądzili, że to ktoś obcy mimo, na swoje pole pośpiesza. Lecz, gdy się z blizka jemu przypatrzą, stają zdumieni nie wierząc oczom, bowiem w tym pięknym, dzielnym młodzieńcu, chorego syna swego poznają. <Tyżeś to Janku?>- ojciec zawoła. Ten mu się do nóg rzuca wzruszony, a potem matce w objęcia pada, całuje, płacze z radości i o <Staruszku> im opowiada. Dziwią się wielce tej wieści, lecz widząc jawne oznaki cudu, klękają społem i wznosząc dłonie, dziękczynne modły ślą ku niebiosom. i, gdy już spożyli skromne śniadanie, rodzice Janka usiedli w cieniu ażeby chwilkę zdrzemnąć po trudzie, on zaś z zapałem wziął się do pracy. Odwieczne drzewa zginał ku ziemi i jakby jakie wątłe krzewiny, rwał z korzeniami ścieląc jak snopy. Takim sposobem, w ciągu godziny ogromny kawał lasu oczyścił. Potem rodziców swoich obudził, uścisnął czule i tak im rzecze: <Rodzice mili! Patrzcie do czego syn wasz jest zdolny. Więc się nie dziwcie, że was porzucę, bo mi tu ciasno! Pójdę w świat, zwalczać nieczyste siły, co tyle złego czynią wśród ludzi. Dajcie mi przeto konia swego, bo to jest rumak, koń bohaterski i błogosławcie syna na drogę> Zrobił łuk, strzały, miecz wykuć kazał taki ogromny, że go najwięksi siłacze z ludu ruszyć nie mogli. Tak uzbrojony padł ojcom do nóg, a otrzymawszy błogosławieństwo, ruszył przed siebie z otuchą w sercu. Jedzie dzień, tydzień, miesiąc, rok może, gór siedem minął , siedem rzek przebył, aż się zatrzymał gdzie sine morze, brzegi dziewiczej puszczy podmywa. Ziemią tą władał okrutny Świstun. Był to wielkolud olbrzymiej siły, co gwizdał z taką piekielną mocą, że gdy ku morza gwizdnął obszarom, wnet fale groźnie pod niebo trysną, ryczą spienione, o brzegi tłuką i setki statków rybackich chłoną. Gdy zaś na lasy gwizdnął szumiące, gną się stuletnich dębów konary, a zwierz wszelki, również i człowiek martwy upada. Miał on swój pałac cudnej budowy, z drogich kamieni srebra i złota, lecz zwykle na trzech siadywał dębach, które opodal w jeden rząd rosły, bo z nich mógł objąć okiem szmat świata i dojrzeć zali mu co nie grozi. Tego olbrzyma Janek Bohater naprzód ze świata zgładzić zamierzył. Wjechał więc w puszczę ciemną, straszliwą i śmiało kroczy kędy w oddali świst i ryk straszny lasem potrząsa. Przeczuł znać Świstun, że rycerz taki, na jego życie nastawać jedzie. Więc zebrał całą swą moc piekielną i gwizdnął w Janka Rycerza. Ten aż się zachwiał na swym rumaku, lecz się nie uląkł i rusza dalej. Świstun raz wtóry gwizdnął straszliwie, aż się las cały pokotem ściele i Janka pośród powału grzebie. Gdyby nie jego niezmierna siła, jużby tu znalazł kres swego życia. Lecz on strząsł z siebie stuletnie sosny, jakby to były leszczyny krzaki i jednym susem dzielnego konia wprost przed obliczem olbrzyma staje. Czując śmierć swoją, Świstun wzniósł dłonie ,i zmiłowania u Janka prosi. Janek nie słucha, lecz łuk naciąga. Zwinęła strzała i wskroś przeszyty, olbrzym legł u nóg swego zwycięzcy. Ten go swym mieczem pociął na części i każdą w inną rozrzucił stronę. Wnet każda cząstka cudowną władzą zmienia swe kształty ,.porasta w pierze i wkrótce w miłą postać słowika, śpiewaka wiosny się przeobraża. Gdy to uczynił Janek Bohater ku pałacowi zwrócił swe kroki, tam pozabijał Świstuna dzieci, a pałac zburzył i zrównał z ziemią. Następnie w dalszą puścił się drogę. Jedzie znów tydzień, miesiąc, rok może, przebył rzek siedem, siedem gór minął, aż w środku drogi spotkał rycerza. W zbroi, z miedzianym hełmem na głowie, w ręku niósł taką ciężką buławę, że pewno ze sto pudów ważyła. Pyta go Janek: <Skąd idziesz, panie?> Ten odpowiada: <Od Obżartucha>. Jest to okrutnik szeroko znany, nigdy krwi ludzkiej i łez niesyty, a taki przytem żarłok i pijak, że już kraj własny cały ogłodził i zaczął grabić w sąsiednie kraje. Chciałem go zabić; walczyłem długo, ale pokonać zabrakło mi siły. Słyszałem żeś jest siłacz nielada, więc weź mą zbroję, hełm, weź buławę i idź zwyciężać tego potwora.> Janek nasz chętnie się na to zgadza i w zamian konia swojego daje, miecz , łuk i strzały i w drogę rusza. Szedł długo jeszcze, aż w końcu staje przed wielkim zamkiem, w którym panuje olbrzym straszliwy <Żarłokiem> zwany. Wchodzi nasz Janek śmiało w pokoje, kiedy <Obżartuch> za stołem siedzi. Widzi na stole, z całego wołu pieczeń się dymi, zaś wkrąg pieczeni pierogów, chleba ilość niezmierna i tuzin wielkich antałków piwa. Wszystko to olbrzym z kolei zjada i każdy kąsek piwem zapija <Daj mi jeść z sobą> Janek doń rzecze. <Czyś ty oszalał Żarłok zakrzyknie- toż dla mnie mało tego co widzisz Wynoś się radzę ., dopókiś cały, bo cię tu zaraz na miazgę zgniotę!> Wówczas zdjął Janek swój hełm miedziany i tak nim w głowę Żarłoka cisnął, że ta wraz z hełmem ścianę przebiła i gdzieś daleko z nim poleciała. Następnie Janek potomstwo jego pobił, i wszystko zburzył i zniszczył, a gdy dokonał tej ciężkiej pracy, powrócił do dom, do swych rodziców. I długie jeszcze lata w pokoju i bożem błogosławieństwie, a pamięć o nim i jego czynach, dotąd u ludu żywa została. (stara pisownia) |
O J a n k u
bohaterze |
Kamień z trzema
krzyżami |
Niedaleko folwarku Talkuńców Gm. Raduńskiej, powiatu Lidzkiego, znajduje się przy drodze kamień, z wykutymi na nim trzema krzyżami. O tym kamieniu krąży między ludem miejscowym następująca legienda. Za dawnych czasów, żyła w tej okolicy krasawica jakich mało, tak urocza, że kto ją ujrzał, już przestał być panem swego serca, gotów dla niej za wszelką, jakiejby nie zażądała ofiarę. To też nie dziwota, że szaleli za nią wszyscy , najbardziej dwaj bracia, którzy poza nią i świata bożego nie widzieli. Pokochali ją całą siłą młodzieńczego uczucia, a tak gorąco i namiętnie, że gdyby nie wzgląd na związki krwi, nużby dawno stanęli naprzeciw siebie z bronią w ręku. Dziewczyna była dla obu jednakowo usposobioną, i jednakowo łudziła ich wzajemnością, podniecając coraz bardziej miłosne ich zapały. Tak jednak wiecznie trwać nie mogło, a prowadzić dalej taką grę, było nawet niebezpiecznie, bo bracia nalegali o wybór, grożąc, że ją i siebie pozabijają. Wezwana do rady matka, gdy dla rozstrzygnięcia sporu nie mogła znaleźć wskazówek w sercu swej córki, poradziła zdać całą sprawę na los szczęścia. Kazała córce pójść do owego kamienia przy drodze, stanąć na nim i kazać dwóm braciom biec ku sobie z jednakiej odległości. Kto wprzód dobieży – ten niech zostanie mężem. Uczyniła tak jak jej matka radziła, lecz i w tym razie los jej nie usłużył: obaj bracia stanęli jednocześnie przy kamieniu. Co gorzej niepowodzeniem rozjątrzeni błyskają ku sobie nienawistnem okiem, gotowi za lada powodem rzucić się na siebie. Gdy tak dziewczyna stoi zalękniona wobec gronej postawy obu braci, nie wiedząc zgoła, co czynić – w tem pada piorun z jasnego nieba i zabija wszystkich troje. Sąsiedzi trupy pozabijanych pochowali pod tym kamieniem i na wieczną pamiątkę trzy krzyże na nim wykuli. (stara pisownia) |
Ciekawy ten zabytek, na pierwszy rzut oka przypomina pomniki przedhistoryczne, znane pod nazwą menhirów. Ma on kształt pionowo stojącego słupa, ociosanego z gruba, na cztery boki. Rozmiary jego następujące: wysokość 1.13 m., każda ze ścian przy ziemi mierzy około 0.65 m. zwężając się ku m. Górze do 0.45. Kamień ten zostaje w wielkiej czci u ludu. Z dalekich stron przybywają pielgrzymi, aby pomodlić się przy nim, obejść dookoła niego kilkakrotnie na kolanach i złożyć ofiarę. Kult ten, bardzo przypominający fetyszyzm, ma prawdopodobnie swą podstawę w wierzeniach, które to wierzenia zmodyfikowane przez chrześcijanizm przetrwały w szczątkach aż do dni naszych. Dla zatarcia śladów owego, tego tak bijącego w oczy pogaństwa, umieszczono na tym kamieniu krzyż żelazny, a obok w w. XVII-tym staraniem Michała Brzostowskiego,starosty orańskiego, stanęła kaplica słynąca dziś cudowną figurą Pana Jezusa. Rzecz dziwna, że niezależnie od okazywanej czci religijnej dla owego kamienia, przechowały się o nim u ludu miejscowego legendy, nie mające żadnego związku z kultem religijnym. Dwie są takie legendy. Jedna z nich głosi, że jest to panna młoda przemieniona w kamień za nieposłuszeństwo woli rodziców. Osnową tej legendy było prawdopodobnie wspomnienie jakichś obrządków dokonywanych przy kamieniach odznaczających się rozmiarami niepospolitemi, może właśnie obrządków zaślubin. Druga legiendia również interesująca, prawdopodobnie ma swoje źródło we wspomnieniach o pierwszych usiłowaniach krzewienia chrześcijaństwa na Litwie za czasów W. ks. Olgierda. Teść legendy. Za czasów bardo dawnych. Wielki Książe litewski (legenda nie wymienia który) postanowił nawrócić swoich poddanych na wiarę Chrystusową. W tym celu sprowadził misjonarzy, którzy szerząc światło wiary, zaszli do najdzikszych zakątków Litwy. Nawróciła się też – dzięki im -znaczna część ludności. A wśród nich znajdowali się , i mieszkańcy z nad brzegów rzeki Mereczanki, z okolic dzisiejszego miasteczka Oran. Lecz nawrócenie się ich było tylko pozorne ziarna prawdy bowiem, trafiły tu na zbyt zatwardziałą w pogaństwie glebę dusz Litwinów. To też tylko żelazna ręka W. Księcia zmuszała ich do uległości jego woli. Gdy jednak zdarzyło się raz, że W. Książę wyruszył na daleką wyprawę wojenną, pogaństwo podjęło otwarcie bunt. Misjonarzy pomordowano, lub wygnano i przywrócono znów dawny kult bogów. Na wieść o tem, przyśpieszył W. Książe swój powrót z wyprawy i zaraz, na czele hufców zbrojnych wyruszył karać buntowników. Gdy byli już blizko ogniska buntu śród nieprzebytych puszcz nad rz. Mereczanką, nagle zagrodził drogę wojsku olbrzymi wąż kamienny, tak długi ni gruby, że ani go obejść, ni przejść przez niego nie można było. W tym kłopocie udano się do modłów: postawiono ołtarz, zaczęto odprawiać nabożeństwa kropić wodą święconą i egzorcyzmować, co na tyle pomogło, że wąż zapadł pod ziemię. Nie mógł się jednak cały tam zmieścić, więc został na powierzchni jego ogon i dziś z ziemi wygląda. |
Kamień cudowny
w Kamieniu pod Oranami w powiecie Trockim |
Koń upiór
|
U pewnego gospodarza zdechł koń. Zdjął z niego skórę, a że to było koło Gromnic, kiedy to wilki stadami chodzą, wyciągnął go na przynętę za stodołę, a sam w nocy siadł ze strzelbą, pod ścianą i czeka. Ponieważ księżyc dość jasno przyświecał, po nijakim czasie, może koło północy, ujrzał ów gospodarz, że coś około trupa końskiego się porusza. Sądząc, że to wilki
Podeszły, przypatruje się uważniej i widzi że to ów koń podnosi głowę, dźwiga się zwolna, Sun ie po ziemi, powstaje i kłapiąc zębami zmierza wprost w tym kierunku, gdzie on był ukryty. Zrazu zdumiał się nie wierząc swoim oczom, lecz widząc, że koń widocznie ma złe względem niego zamiary, zaczął umykać co sił ku domowi. Koń za nim, kłapiąc ustawicznie zębami. Gospodarz wpadł do sieni, i po drabinie na strych, wciągając drabinę za sobą. Koń za nim: stanął pod ścianą i kłapie zębami i parska, ale wdrapać się na strych nie może. Dopiero gospodarzowi duch odszedł. Przypomniał sobie modlitwy, więc zaczął je co rychlej odmawiać, żegnając raz po razu konia. Wtem i kur zapiał. Nim głos przebrzmiał, koń ryknął strasznym głosem < Szczęście twoje> i padł martwy. Koń już drugi raz nie powstał, ale gospodarz ze strachu długo potem chorował. (dawna pisownia) |
W połowie drogi między stacją kolei Warsz. Petersb. Marcinkańce, a wsią Menczegiry w powiecie Trockim, wznosi się dość wyniosła góra, ciekawa z tego względu, że znajduje się na niej dużo głazów, wielkich nieraz rozmiarów. Może leżą one tu od epoki lodowcowej, a może służą jako zewnętrzna oznaka grobów przedhistorycznych- nikt tego dokładnie nie wie, bo nikt tu nie prowadził żadnych badań. Tylko podanie krążące między ludem, zdaje się wskazywać na łączność tej miejscowości z jakimś wypadkiem większego znaczenia, który wyraźniej zaznaczył się w pamięci ludu i dziś przeinaczony doszedł do nas odległym echem. Podanie jest następujące: Przed wiekami żył w tych stronach wielki wojownik, wódz litewski, nazwiskiem Dergas, który nie tylko siły ziemskie, lecz i piekielne moce miał na swoje usługi, tj. był zarazem wielkim czarownikiem. Zdarzyło się pewnego razu, że nieprzyjaciel, rozumie się Szwed najechał jego kraj, pustosząc wszystko po drodze ogniem i mieczem. . Dergas zaskoczony znienacka, nie mógł zebrać dostatecznej siły dla dania należytego odparcia, schował się więc z nieliczną drużyną, na tę górę. Ale nieprzyjaciel i tu go znalazł, i pierścieniem wojsk otoczył dookoła. Widząc Dergas, że ulegnie przemocy, w ostateczności wzywa pomocy piekła, i gdy wojsko nieprzyjacielskie już, już wdzierało się do jego stanowisk, przemienia je w kamienie, pokrywające i dziś zbocza owej góry. Co się stało następnie z Dergasem – legenda o tem nie wspomina. (stara pisownia) |
|
Dusza w postaci robaka
|
Na łąkach przy jeziorze Bielasie (gmina Koniawska, powiat Lidzki) nieopodal istniejącego tu pilkalnia ze śladami jakiejś starożytnej budowli, według Narbutta – zamku Witoldowego - kosiło dwóch gospodarzy, z sąsiedniej gminy Zabłockiej... Znużeni skwarem dnia, legli obaj w cieniu zarośli i jeden z nich zaraz usnął. Drugi, któremu Sen nie kleił powiek, patrzy, u śpiącego towarzysza ukazuje się jakby jakaś piana z ust, a następnie wypełza robak duzy, stoczył się na ziemie i pełzie po trawie. Zaciekawiony co z tego będzie, człowiek ów postępuje za robakiem i widzi jak ten dopełzł do stojącej opodal olbrzymiej sosny, i przez otwór wygniły u jej spodu wsunął się do środka. Po chwili znów się ukazał i tąż samą drogą powrócił do ust uśpionego.
Była to Jego dusza. Lud wierzy, że w czasie snu dusza ludzka opuszcza ciało i zwiedza rożne miejscowości, o których uśpionemu się nie śni. Po obudzeniu się kosiarz powiada do swego Towarzysza: < Gdybyś wiedział jaki dziwny sen miałem! Śniło mi się, że wlazłem gdzieś do ogromnej sosny, przez bardzo mały otwór. Ciasno mi tam było, ale na spodzie pod korzeniami widziałem garnek pełen złota. Wówczas towarzysz jego opowiedział co widział. Poszli więc obaj do owej sosny, a wyrąbawszy otwór, rzeczywiście znaleźli cały garnek pełny złotych starych monet. Podzielili się sumiennie tym skarbem i stali się najbogatszymi gospodarzami w okolicy. http://pbc.biaman.pl/dlibra/doccontent?id=1512&dirids=21 |
Gdzie dziś przelewają się fale wód jeziora Korwie (w pow. Wileńskim) tam przed laty stala ludna i zamożna wioska, którą Bóg pokarał zatopieniem, za grzechy jej mieszkańców. Jakie to były grzechy – opowieść o tem nie wspomina, wiadomo tylko, że katastrofa stała się dla błahej na pozór przyczyny. Widocznie przepełniony już był kielich cierpliwości nieba i lada kropla spowodowała wylanie się sprawiedliwego gniewu.
Rzecz się tak miała. W jednej z chat w środku wioski stojących, w izbie pod ławą wyrastała osobliwa <trzcina odrostka>, która w żaden sposób wyplenić się nie dawała. Pewnej niedzieli, w czasie sumy córka gospodarza tej chaty zamiatała izbę, a chcąc choć raz oczyścić chatę od niepotrzebnej ozdoby, chwyciła za trzcinę obiema rękami i zakląwszy zaczęła ciągnąć z całej siły. Przekleństwo wprawdzie poskutkowało, bo trzcina została wyrwana z korzeniem, . lecz z tego miejsca buchnął tak silny strumień wody, że w kilka pacierzy nie tylko ta chata, lecz cała wioska została zalaną. Wszystko co żyło wówczas w wiosce zginęło, za wyjątkiem tych jej mieszkańców, którzy udali się byli do kościoła na nabożeństwo. Tylko jednej krowie udało się jakoś wypłyną ć z toni. Ukazała się przez chwilę na powierzchni, zaryczała i znów pogrążyła się w głębie. Ona to dała nowopowstałemu jezioru nazwę Korwie (krowa) przeinaczoną później na Korwie. |
Litewskie
podania, baśnie i opowieści z lat dawnych
LEGENDA O PIĘKNEJ EGLE I ŻALTISIE
Egle była kiedyś śmiertelną jak inne kobiety, lecz gdy podstępnie stała się żoną Żaltisa, pięknego młodzieńca i boga wód, wówczas nabyła od niego przymiotu nieśmiertelności. Jednakże była bardzo przywiązana do rodziny, bo jakkolwiek z pięknym Żaltisem w pożyciu była szczęśliwą, tęskniła jednak do rodziców, braci i sióstr, i przez lat piętnaście pożycia małżeńskiego, błagała męża o pozwolenie odwiedzenia krewnych. Trudno mu było na chwilę rozstać się z ukochaną Egle i dlatego niełatwo udzielił jej żądane pozwolenie. A gdy się już rozstawali, rzekł do niej: gdy powrócisz do mnie, zawołaj trzykroć z brzegu jeziora; “mężu mój! żona cię woła; jeśliś żywy, wypłyń w pianie mlecznej; jeśliś zmarł, pokaż się krwią na wodzie.” Egle wyuczywszy się tego wołania, z dwoma synami i córką udała się do domu rodzicielskiego, gdzie z radością przyjęta, nie miała czasu myśleć o powrocie do męża, bo rodzice i bracia bawiąc ją, wszystkie chwile pobytu jéj, uprzyjemniali i rozstanie się odkładali do późniejszego czasu. |
A gdy Egle bez względu na te uciechy, zatęskniła do męża swego, bracia postanowili zatrzymać ją na zawsze u siebie, a jej męża zgładzić. W tym celu badali potajemnie synów, jak matka wołać będzie swego męża; lecz ci powiedzieć im nie chcieli, tłumacząc się niewiadomością. Wtedy bracia Egle zabrali z sobą do lasu jéj córkę, u któréj, pod groźbą wymogli objawienia sposobu, jakim Żaltis z jeziora wywołany być może, a gdy na ich wołanie wąż ukazał się na powierzchni jeziora, rozsiekli go kosami na kawałki. Egle tymczasem chciała wrócić do domi i do męża, lecz gdy nad brzegiem jeziora zawołała go, ujrzała krew i usłyszała wymówione głosem znanym imiona zabójców. Wówczas z żalem zawołała: - Gdzie się podzieję? czyż mogę mieszkać z zabójcami męża mego!?…. Bogowie litując się nad nieszczęśliwą wdową, przemienili ją w świerk (po litewsku egle), starszego jéj syna w dąb, młodszego w jesion, córkę zaś w osikę. |
Jezioro Mastis . Telsze
Były to bardzo, bardzo dawne czasy, czasy, kiedy po świecie podróżowały jeziora.
Podnosiły one swoje wody wysoko ponad drzewa i przemieszczały się z jednego miejsca na drugie.
Wszyscy, którzy widzieli przelatujące jezioro starali się odgadnąć jego nazwę i jeśli koś ją odgadł, jezioro dotychczas zawieszone wysoko w powietrzu lądowało natychmiast na ziemię .
Tak było też z wodami jeziora Mastis położonym obok miasta Telsze .
Pewnego razu wieki temu nikt nie wie skąd nadleciało ogromne jezioro i zatrzymało się w powietrzu w pobliżu Telsz. Olbrzymie jezioro zawisło nad drzewami tuż obok miasta. Ludzie przelękli się i bali, by woda nie zatopiła miasta. Wszyscy, ktorzy tylko mogli wybiegli ze swoich domostw i każdy według zwyczaju zaczął odgadywać nazwę jeziora. Różne nazwy były wymienione, ale jezioro wiszące nad drzewami ani nawet nie drgnęło. Nikomu, nie udawało się odgadnąć jego nazwy. Wśród tych którzy starali się odgadnąć nazwę jeziora pojawił się Żyd znany wszystkim gdyż był miejscowym krawcem. Nosił on zawsze przy sobie miarę krawiecką. Ludzie zaczęli Żyda prosić, aby i on włączył się w próbę odgadnięcia nazwy jeziora. Żyd swoją miarę krawiecką wyjął, podniósł ją do góry i wypowiedział słowa „Ui, ty będziesz Mastis”. Chciał On powiedzieć „mastas (=miara)”, ale Żydzi wymawiają inne końcówki litewskich słów, więc i tym razem zamiast „Mastas“ powiedział „Mastis“. Po jego słowach jezioro z największym hukiem spadło z wysokości na łąkę obok miasta i tam pozostało.
Takim to przypadkowym sposobem miejscowy Żyd – krawiec odgadł nazwę jeziora i wymawiając słowo ‘Mastis‘ sprowadził jezioro na ziemię. Jezioro od tej pory nosi tę nazwę i jest na tym samym miejscu koło Telsz do dnia dzisiejszego.
Podanie/ baśń powyższą ,opowiedziała Barbara Walatkieni ( w tłumaczeniu na j. polski córka Józefa Wołodko- Barbara Wołodko mieszkająca we wsi Keturakiai, w rejonie Telsz na Litwie, co miało miejsce .. ok. 1942 -1943 roku )
a spisał to Jej syn Witas Walatka, (Witold Wołodko) 1956 04 02
Papasakojo Degutis J. Keturakiuose Telšių raj.
http://zam.mch.mii.lt/Mokslas/Krastotiros_uzr2d.htm
Były to bardzo, bardzo dawne czasy, czasy, kiedy po świecie podróżowały jeziora.
Podnosiły one swoje wody wysoko ponad drzewa i przemieszczały się z jednego miejsca na drugie.
Wszyscy, którzy widzieli przelatujące jezioro starali się odgadnąć jego nazwę i jeśli koś ją odgadł, jezioro dotychczas zawieszone wysoko w powietrzu lądowało natychmiast na ziemię .
Tak było też z wodami jeziora Mastis położonym obok miasta Telsze .
Pewnego razu wieki temu nikt nie wie skąd nadleciało ogromne jezioro i zatrzymało się w powietrzu w pobliżu Telsz. Olbrzymie jezioro zawisło nad drzewami tuż obok miasta. Ludzie przelękli się i bali, by woda nie zatopiła miasta. Wszyscy, ktorzy tylko mogli wybiegli ze swoich domostw i każdy według zwyczaju zaczął odgadywać nazwę jeziora. Różne nazwy były wymienione, ale jezioro wiszące nad drzewami ani nawet nie drgnęło. Nikomu, nie udawało się odgadnąć jego nazwy. Wśród tych którzy starali się odgadnąć nazwę jeziora pojawił się Żyd znany wszystkim gdyż był miejscowym krawcem. Nosił on zawsze przy sobie miarę krawiecką. Ludzie zaczęli Żyda prosić, aby i on włączył się w próbę odgadnięcia nazwy jeziora. Żyd swoją miarę krawiecką wyjął, podniósł ją do góry i wypowiedział słowa „Ui, ty będziesz Mastis”. Chciał On powiedzieć „mastas (=miara)”, ale Żydzi wymawiają inne końcówki litewskich słów, więc i tym razem zamiast „Mastas“ powiedział „Mastis“. Po jego słowach jezioro z największym hukiem spadło z wysokości na łąkę obok miasta i tam pozostało.
Takim to przypadkowym sposobem miejscowy Żyd – krawiec odgadł nazwę jeziora i wymawiając słowo ‘Mastis‘ sprowadził jezioro na ziemię. Jezioro od tej pory nosi tę nazwę i jest na tym samym miejscu koło Telsz do dnia dzisiejszego.
Podanie/ baśń powyższą ,opowiedziała Barbara Walatkieni ( w tłumaczeniu na j. polski córka Józefa Wołodko- Barbara Wołodko mieszkająca we wsi Keturakiai, w rejonie Telsz na Litwie, co miało miejsce .. ok. 1942 -1943 roku )
a spisał to Jej syn Witas Walatka, (Witold Wołodko) 1956 04 02
Papasakojo Degutis J. Keturakiuose Telšių raj.
http://zam.mch.mii.lt/Mokslas/Krastotiros_uzr2d.htm
O nazwie Jeziora Dusia
W pewnej parafii znajduje się duże jezioro Dusia. Istnieje o nim pewna legenda, a brzmi ona tak: pewnego razu szło dwóch zmęczonych ludzi. Postanowili oni położyć się i odpocząć. Zasnęli. Ze snu wyrwało ich wołanie, jakieś głosy, ale gdy wstali, nikogo przy nich nie było. Dopiero za trzecim razem zobaczyli, że zbliża się jezioro. Tak biegli,przed siebie, aż zimny pot wystąpił im na czole. Zatrzymawszy się, jeden z nich powiedział: „Jau net uždusau”, co oznacza: aż się zasapałem. Woda się zatrzymała, a nazwa Dusia pochodzi właśnie od tej wypowiedzi. |
Legenda o jeziorze Gaładuś i jej synu.
O jeziorze Gaładuś istnieje kilka podań. Jedna z nich głosi, że w rejonie Łoździej ,Duś miała córkę o niezwykłej urodzie – Gaładuś. Urodziła ona nieślubne dziecko – synka, którego postanowiła nazwać Dusajek. Za to przewinienie ludzie potępili córkę Dusi i musiała ona uciekać. Podczas ucieczki matka i synek rozdzielili się. Co wieczór jeszcze matka śpiewa Dusajkowi kołysankę, która mówi o tym, że ze wschodu i północy chronić go będą wzgórza i zielone sosny, a od południa będzie go grzało Słoneczko a wody jeziora będą karmiły jak matka. I tak jest w rzeczywistości. Do Dusajku nie wpływa żadna rzeka, a wody w tym jeziorze nie ubywa, a nawet starcza -jej Gaładusi. Spisała Aneta Staśkiel |
Lekcja Ojca
W ostatnich godzinach swego życia ojciec uczył syna jak żyć na tym świecie. Jeśli umrę, a ty będziesz chciał dobrze żyć to nie mów nikomu „Szczęść Boże”. Jedz chleb z miodem i zawsze chodź w nowych butach. Ojciec zmarł, syn został, idzie przez pole i nikomu nie mówi „Szczęść Boże”. Kiedy wracał do domu, jadł jedynie chleb z miodem i nic więcej. Zawsze nosił nowe buty. Nakładał je raz i już wyrzucał. Dziwił się, że jest ciągle biedny, a przecież, gdy ojciec żył miał wszystkiego pełno. Pytał się sam siebie: Dlaczego tak jest przecież słucham ojca i tak źle mi się powodzi. Przyszedł raz staruszek. Może wiesz dlaczego tak się dzieje? – pyta się syn. -Dzieciaku, ty nie zrozumiałeś, czego ojciec ciebie uczył. Zawsze idź pierwszy na pole, żebyś był pierwszy, to nikomu nie będziesz mówił „Szczęść Boże”, a jak będziesz dobrze pracował to po powrocie będziesz jadł chleb z miodem. A buty, gdy skądś wrócisz od razu wyczyść, żeby były jak nowe.Tak też zaczął czynić i niebawem wzbogacił się. Opowiadała: Marė Stanelytė, 72 lat, Szlinokiemie 1959 |
Człowiek i Jego diabelski wspólnik
Pewnego razu diabeł umówił się z człowiekiem – że razem będą siać zboże i dzielić się plonami. Jednak na początku zdecydowali się posadzić ziemniaki. Diabeł zapytał się jak będzie wyglądał podział. Człowiek rzekł: dla mnie korzenie dla Ciebie góra. Przyszła jesień, więc człowiek zebrał ziemniaki, a diabłowi zostały góra czyli liście po ziemniakach. Wtedy diabeł zdenerwował się i rzekł, że następnym razem tak nie będzie, dla niego będzie dół, a dla człowieka góra, i zaraz po tym zasiali zboże. Człowiek skosił żyto, a dla diabła zostały korzenie -ściernisko. Wściekł się diabeł i powiedział, ze to już koniec.Więc poszedł kłócić się do człowieka. Idzie i koło chaty widzi- stoi brona, zapytał się człowieka co to takiego, a ten odpowiedział, że to grzebień zmarłego dziadka. Dalej szedł i zobaczył ul i znowu zapytał – co to takiego, a człowiek rzekł, że to futerał do okularów dziadka. Diabeł zapytał się czy może mu to wszystko oddać. Oczywiście człowiek zgodził się. Diabeł zapytał się człowieka czy może mu jakoś to zanieść, a człowiek odpowiedział, iz po jego polu biega zwierze, którego człowiek nie może złapać, ale diabeł oczywiście mógłby i to zwierze pomoże mu ponieść te rzeczy. A tym zwierzęciem był niedźwiedź. A więc diabeł błyskawicznie pobiegł do tego zwierzęcia chwycił za futro, to jak ten zaczął biec do lasu, tłuc go i te rzeczy o drzewa. Potłukł go całego. Diabeł wystraszony krzyknął do człowieka: nie chce żadnej przyjaźni z tobą: ani z tobą siać, ani kosić. Opowiedziała Jolanta Jurkunas |
O kowalu i Diable
Pewnego razu żył sobie biedny. Nie miał nawet chatki, niczego. Nie ważne kto by mi pożyczył pieniędze ale i tak wziąłbym – myśli kowal. Nagle znalazł się taki panicz i przemówił: Chcesz pożyczyć pieniędzy? No tak. Chcę. Dobrze pożyczę. Podpisz się – powiedział – za ile lat oddasz, a jeśli nie oddasz pieniędzy, to ciebie wezmę. Dobrze niech tak będzie.I podpisał się. Tamten poszedł. A on został, wybudował dom, kupił krowę, dorobił się i całkiem nieźle żył. Ale diabeł czeka i czeka, a kowal pieniędzy nie zwraca. Przyszedł i mówi. Oddaj pieniądze jak długo na zwrot mam czekać. Ale ja nie mam – tamten mówi. To wtedy chodź, pojedziesz ze mną. Ale ja nie mogę – mówi – muszę wziąć ze sobą jakąś pracę. Podaj gwóźdź z torby. Diabeł wsadził rękę do torby chcąc wziąć gwoździe i nie może ręki z torby wyjąć. W tym czasie kowal nagrzał szczypce, wziął młot i zaczął męczyć diabła. Diabełek ledwo wyrwał rękę z torby i... uciekł do piekła. Za parę lat przyszedł następny paniczyk-diabeł.. Oddajesz pieniądze czy nie? nie mam – mówi kowal. Zatem chodź, jedziemy. Kowal mówi: Ale ja nie skończyłem roboty. Idź narwij dla mnie i dla siebie jabłek, tymczasem ja skończę i pojedziemy. Wlazł diabeł na jabłoń, zaczął trząść tą jabłoń, ale boi się zejść. A kowal znowu nagrzał młot i szczypce do czerwoności i zaczął bić diabła i ten też uciekł do piekła.Przyszedł św. Piotr podkuć konie. Kowal podkuł. Zapłacić teraz czy wpuścić do nieba jak umrzesz – pyta się św. Piotr To zapłać pieniędzmi – mówi kowal. Długo żył kowal aż w końcu dopadła do choroba. Wtedy rzekł: Gdy umrę do trumny włóżcie szczypce, młotek i gwoździe. Tak też uczyniła rodzina gdy kowal umarł.. I poszedł on do nieba. Wtenczas św. Piotr w bramie stojąc powiedział; Jak mieszkałeś na ziemi nie wybrałeś nieba to teraz idź gdzie chcesz. Poszedł więc do piekła. Jak go te diabły zobaczyły od razu zakluczyły drzwi i cicho siedziały. Ale długo nie wytrzymały i jeden z nich z takim spiczastym nosem, wsunął ten nos do dziurki od klucza. A kowal w tym momencie szybciutko przybił gwożdziem nos do drzwi. Diabełek szarpał się, szalał aż w końcu wywalił drzwi i wszystkie diabły uciekły z piekła. Rozleciały się diabły po świecie, a kowal sam został w piekle. No i jak to tak? Diabły zaczęły wyrządzać szkody na ziemi. Więc Bóg zmiłował się, znów wszystkich diabłów ściągnął do piekła. A św. Piotr musiał kowala przyjąć do nieba. Opowiadała: MareStanelyte
Pewnego razu żył sobie biedny. Nie miał nawet chatki, niczego. Nie ważne kto by mi pożyczył pieniędze ale i tak wziąłbym – myśli kowal. Nagle znalazł się taki panicz i przemówił: Chcesz pożyczyć pieniędzy? No tak. Chcę. Dobrze pożyczę. Podpisz się – powiedział – za ile lat oddasz, a jeśli nie oddasz pieniędzy, to ciebie wezmę. Dobrze niech tak będzie.I podpisał się. Tamten poszedł. A on został, wybudował dom, kupił krowę, dorobił się i całkiem nieźle żył. Ale diabeł czeka i czeka, a kowal pieniędzy nie zwraca. Przyszedł i mówi. Oddaj pieniądze jak długo na zwrot mam czekać. Ale ja nie mam – tamten mówi. To wtedy chodź, pojedziesz ze mną. Ale ja nie mogę – mówi – muszę wziąć ze sobą jakąś pracę. Podaj gwóźdź z torby. Diabeł wsadził rękę do torby chcąc wziąć gwoździe i nie może ręki z torby wyjąć. W tym czasie kowal nagrzał szczypce, wziął młot i zaczął męczyć diabła. Diabełek ledwo wyrwał rękę z torby i... uciekł do piekła. Za parę lat przyszedł następny paniczyk-diabeł.. Oddajesz pieniądze czy nie? nie mam – mówi kowal. Zatem chodź, jedziemy. Kowal mówi: Ale ja nie skończyłem roboty. Idź narwij dla mnie i dla siebie jabłek, tymczasem ja skończę i pojedziemy. Wlazł diabeł na jabłoń, zaczął trząść tą jabłoń, ale boi się zejść. A kowal znowu nagrzał młot i szczypce do czerwoności i zaczął bić diabła i ten też uciekł do piekła.Przyszedł św. Piotr podkuć konie. Kowal podkuł. Zapłacić teraz czy wpuścić do nieba jak umrzesz – pyta się św. Piotr To zapłać pieniędzmi – mówi kowal. Długo żył kowal aż w końcu dopadła do choroba. Wtedy rzekł: Gdy umrę do trumny włóżcie szczypce, młotek i gwoździe. Tak też uczyniła rodzina gdy kowal umarł.. I poszedł on do nieba. Wtenczas św. Piotr w bramie stojąc powiedział; Jak mieszkałeś na ziemi nie wybrałeś nieba to teraz idź gdzie chcesz. Poszedł więc do piekła. Jak go te diabły zobaczyły od razu zakluczyły drzwi i cicho siedziały. Ale długo nie wytrzymały i jeden z nich z takim spiczastym nosem, wsunął ten nos do dziurki od klucza. A kowal w tym momencie szybciutko przybił gwożdziem nos do drzwi. Diabełek szarpał się, szalał aż w końcu wywalił drzwi i wszystkie diabły uciekły z piekła. Rozleciały się diabły po świecie, a kowal sam został w piekle. No i jak to tak? Diabły zaczęły wyrządzać szkody na ziemi. Więc Bóg zmiłował się, znów wszystkich diabłów ściągnął do piekła. A św. Piotr musiał kowala przyjąć do nieba. Opowiadała: MareStanelyte
O cygańskiej mądrości
Do rodziny Jonuškai zawitali Cyganie i prosili o nocleg. – Nie przyjmę, bo jeszcze coś ukradniesz! Cygan ukląkł, pocałował ziemię i powiedział: -Nie ukradnę. Przyjęli więc go pod swój dach , i faktycznie nic nie ukradł. Jonuška mówi: Ty taki piękny mężczyzna, a taką nieładną kobietę wybrałeś. -Gospodarzu, żebyś miał moje oczy to zobaczyłbyś, że ładniejszej nie ma na całym świecie. Opowiadał: Alfonsas Jonuška 59 lat, Sejwy, gmina Puńsk 1969 |
O nikczemnym Paškevičiusu
W dworze w Hołnach gdzie rządził Paškevičius, ludziom wymierzano bardzo surowe kary, nawet ich bito. Jednego chłopa tak bili, że aż wyrwał się wskoczył do jeziora i przepłynął do dworu w Krasnogrudzie. Przysłał Pan ludzi, aby go odnaleźli i przyprowadzili z powrotem. Chłop prosił Pana krasnogrudzkiego dworu, aby go nie wydał. Ten Pan też tak uczynił. Dzisiaj nad tym jeziorem gdzie ludzie byli bici. rosną wysokie trawy, pokrzywy i inne zielska , Do dziś widać, że są one oblane ludzką krwią. Opowiadał: Jonas Grigutis 70 lat, Krejwiany 1964 |
O kłamcy nad kłamcami
W Puńsku żył taki człowiek, który potrafił świetnie kłamać. Idzie on z górki, nieopodal Drucisa, i widzi jadącego księdza. – No, kłamco, zatrzymałbyś się i coś dla mnie skłamałbyś! – Ależ proszę księdza, nie mam czasu. – To co ty robisz? – Idę nad jezioro Sejwy, może dostanę jakąś rybę, bo tam łowią ryby. Ksiądz, długo nie czekając, kazał woźnicy jechać. Była Zima. Mroźno. Objechali całe jezioro, a tam ani ktoś łowił, ani tym podobne rzeczy się działy. Opowiadał Bronius Bansevičius, 51 lat, Wołyńce, gmina Puńsk, 1964 |
Nazwisko po litewsku
Puścili mnie uczyć się do szkoły w Puńsku. Nauczyciel był Litwinem, ale uczył jedynie po rosyjsku. Podczas przerwy na tablicy napisałem swoje nazwisko po litewsku. Gdy przyszedł nauczyciel, zauważył i od razu uderzył linijką w dłonie, a te momentalnie spuchły. Zaczynał uczyć po ciemku i kończył po ciemku, jak to podczas zimy. Wróciłem do domu. Matka podała jedzenie, a ja nie idę jeść i mówię, że jeść nie chcę. Tak naprawdę czułem, że łyżki w dłoni nie utrzymam. Matka od razu zrozumiała, o co chodzi. Zdziwiona że przez cały dzień i noc ciągle nie jestem głodny? obejrzała ręce i nawet nie pytając się, za co, sama zdjęła fartuch i sprała mnie. Opowiadał Petras Uzdila, 89 lat, Krejwiany, gmina Puńsk, 1957 |
Chłop i pleban
Jeden człowiek mieszkał blisko kościoła i bardzo dobrze żył z księdzem. Przytrafiła się okazja po sąsiedzku, aby kupić dodatkowy kawałek ziemi. Przydałaby mu się ta ziemia; bo dużo miał dzieci, a pieniędzy, niestety, nie byłó. Pomyślał: „Poczekajcie, pójdę do plebana, może pożyczy”. Opowiedział, po co przyszedł, ale pleban odparł : pieniędzy – Nie mam. Po powrocie opowiedział o tym rodzinie. Dzieci Jego przebrały się i zakradły się do plebana. – Daj nam pieniądze, bo udusimy – zagroziły. – A proszę bardzo - uduście. Zawiązały plebanowi oczy i pieniądze chciały wykraść , ale nie wiedziały, gdzie są ukryte. Więc zdjęły plebanowi opaskę z oczu i od plebana wtedy, dostały pieniądze. Przyniosły je do domu i dały ojcu a On ojciec kupił ziemię. Po paru latach, jak już zaczęło się im lepiej powodzić, ojciec poszedł do plebana, aby oddać dług. – Bardzo dziękuję, że przyszedłeś i że oddajesz te pieniądze, ale ja ich już nie wezmę. Przeżyłem bez nich i dalej przeżyję, a ty masz tyle dzieci, to są ci potrzebniejsze. Przyniósł je do domu – zostały i pieniądze, i ziemia. Opowiadał Kazimieras Balevičius, 36 lat, Kompocie, gmina Puńsk, 1958 |
Raz ksiądz kolędował w Łumbiach. Była tam przygotowana kolacja. Ksiądz rozdał kartki, uporządkował wszystko i mówi: – Teraz to gospodarze mają dobre życie, nie tak jak dawniej, jak w czasach pańszczyzny, kiedy bito ludzi. A teraz człowiek wolny, pracuje ile chce i kiedy chce. Antoni nie wytrzymał i rzekł: – Plebanie, przerwę mowę i zapytam się was, kto więcej bił: panowie czy księża? Ksiądz popatrzył mu w oczy i pyta się: – A jak wam się wydaje. – Księża. A ksiądz na to: – Szybko zaprzęgajcie konie. Spóźnimy się. Obeszło się i bez kolacji. Opowiadał Bronius Balulis, 48 lat, Klejwy, gmina Sejny, 1965, W opowiadaniu najwyraźniej mówi się o kamedułach wigierskich, zakonnikach, których ludzie uważali też za księży. |
LEGENDA O PIĘKNEJ EGLE I ŻALTISIE
Egle była kiedyś śmiertelną jak inne kobiety, lecz gdy podstępnie stała się żoną Żaltisa, pięknego młodzieńca i boga wód, wówczas nabyła od niego przymiotu nieśmiertelności. Jednakże była bardzo przywiązana do rodziny, bo jakkolwiek z pięknym Żaltisem w pożyciu była szczęśliwą, tęskniła jednak do
rodziców, braci i sióstr, i przez lat piętnaście pożycia małżeńskiego, błagała męża o pozwolenie odwiedzenia krewnych. Trudno mu było na chwilę rozstać się z ukochaną Egle i dlatego niełatwo udzielił jej żądane pozwolenie. A gdy się już rozstawali, rzekł do niej: gdy powrócisz do mnie, zawołaj trzykroć z brzegu jeziora; “mężu mój! żona cię woła; jeśliś żywy, wypłyń w pianie mlecznej; jeśliś zmarł, pokaż się krwią na wodzie.”
Egle wyuczywszy się tego wołania, z dwoma synami i córką udała się do domu rodzicielskiego, gdzie z radością przyjęta, nie miała czasu myśleć o powrocie do męża, bo rodzice i bracia bawiąc ją, wszystkie chwile pobytu jéj, uprzyjemniali i rozstanie się odkładali do późniejszego czasu. A gdy Egle bez względu na te uciechy, zatęskniła do męża swego, bracia postanowili zatrzymać ją na zawsze u siebie, a jej męża zgładzić. W tym celu badali potajemnie synów, jak matka wołać będzie swego męża; lecz ci powiedzieć im nie chcieli, tłumacząc się niewiadomością. Wtedy bracia Egle zabrali z sobą do lasu jéj córkę, u któréj, pod groźbą wymogli objawienia sposobu, jakim Żaltis z jeziora wywołany być może, a gdy na ich wołanie wąż ukazał się na powierzchni jeziora, rozsiekli go kosami na kawałki.
Egle tymczasem chciała wrócić do domi i do męża, lecz gdy nad brzegiem jeziora zawołała go, ujrzała krew i usłyszała wymówione głosem znanym imiona zabójców. Wówczas z żalem zawołała:
- Gdzie się podzieję? czyż mogę mieszkać z zabójcami męża mego!?….
Bogowie litując się nad nieszczęśliwą wdową, przemienili ją w świerk (po litewsku egle), starszego jéj syna w dąb, młodszego w jesion, córkę zaś w osikę.
Egle była kiedyś śmiertelną jak inne kobiety, lecz gdy podstępnie stała się żoną Żaltisa, pięknego młodzieńca i boga wód, wówczas nabyła od niego przymiotu nieśmiertelności. Jednakże była bardzo przywiązana do rodziny, bo jakkolwiek z pięknym Żaltisem w pożyciu była szczęśliwą, tęskniła jednak do
rodziców, braci i sióstr, i przez lat piętnaście pożycia małżeńskiego, błagała męża o pozwolenie odwiedzenia krewnych. Trudno mu było na chwilę rozstać się z ukochaną Egle i dlatego niełatwo udzielił jej żądane pozwolenie. A gdy się już rozstawali, rzekł do niej: gdy powrócisz do mnie, zawołaj trzykroć z brzegu jeziora; “mężu mój! żona cię woła; jeśliś żywy, wypłyń w pianie mlecznej; jeśliś zmarł, pokaż się krwią na wodzie.”
Egle wyuczywszy się tego wołania, z dwoma synami i córką udała się do domu rodzicielskiego, gdzie z radością przyjęta, nie miała czasu myśleć o powrocie do męża, bo rodzice i bracia bawiąc ją, wszystkie chwile pobytu jéj, uprzyjemniali i rozstanie się odkładali do późniejszego czasu. A gdy Egle bez względu na te uciechy, zatęskniła do męża swego, bracia postanowili zatrzymać ją na zawsze u siebie, a jej męża zgładzić. W tym celu badali potajemnie synów, jak matka wołać będzie swego męża; lecz ci powiedzieć im nie chcieli, tłumacząc się niewiadomością. Wtedy bracia Egle zabrali z sobą do lasu jéj córkę, u któréj, pod groźbą wymogli objawienia sposobu, jakim Żaltis z jeziora wywołany być może, a gdy na ich wołanie wąż ukazał się na powierzchni jeziora, rozsiekli go kosami na kawałki.
Egle tymczasem chciała wrócić do domi i do męża, lecz gdy nad brzegiem jeziora zawołała go, ujrzała krew i usłyszała wymówione głosem znanym imiona zabójców. Wówczas z żalem zawołała:
- Gdzie się podzieję? czyż mogę mieszkać z zabójcami męża mego!?….
Bogowie litując się nad nieszczęśliwą wdową, przemienili ją w świerk (po litewsku egle), starszego jéj syna w dąb, młodszego w jesion, córkę zaś w osikę.